niedziela, 24 kwietnia 2016

A-7

A-7? Tak! Znak drogowy, bardziej znany jako "ustąp pierwszeństwa".
UFO ustąpiło pierwszeństwa bieżącym projektom. Można by pomyśleć, że leżę na łopatkach i macham odnóżami jak żuczek. UFO ma kosmiczny ubaw, a wy śmigacie po innych bardziej ruchliwych blogach.  Złapałam poważne opóźnienie, ale jeszcze nie odpuściłam.

O jednym z owych "bieżących projektów z pierwszeństwem przejazdu" chętnie kilka słów napiszę.
W ramach projektu "Za jeden uśmiech" uszyłam patchwork, który sprawił mi sporą radość. Chodzi o kołderkę dla Oliwii, która walczy z rakiem. Oliwia jest bardzo pogodną nastolatką, interesuje się modą, lubi czytać książki, lubi też gotować i prowadzi bloga. Pomiędzy wpisami o tym wszystkim co sprawia jej przyjemność, otwarcie mówi o niełatwej walce z chorobą. Obecnie jest w stanie remisji i trzymam kciuki, żeby tak już pozostało.
"Uśmiechowe" kołderki zawsze stanowią dla mnie wyzwanie. Składają się z haftów niekoniecznie pasujących tematycznie, kolorystycznie czy stylistycznie. Tematyka jest determinowana zainteresowaniami dziecka, zaś stylistyka i kolorystyka upodobaniami kołderkowych cioteczek i dostępnością wzorów. Dlatego zdarza się, że trzeba się nieco nagimnastykować, żeby każdy haft prezentował się pięknie i wyjątkowo. Nie chcę zawieść cioteczek, które oddały swoje wypieszczone prace w moje ręce. Kołderka ma dać uśmiech dziecku, ale i satysfakcję twórczyniom, bo ich wysiłek zasługuje na szacunek. Tym razem wyszło tak:



W kwietniowym dorobku mam też bardziej prozaiczne prace z gatunku:
- Mamo, możesz to naprawić? Potrzebuję na poniedziałek.


Tym razem był to metalowy guzik prawie wyrwany z jeansów.  Ponuro dyndał na kilku ostatnich nitkach odsłaniając dziurę po wyrwanym gwoździu. Pierwszą myśl, aby oddać do szewca, odrzuciłam ze względu na czas - sobotni wieczór.
Stary trik wychowawczy: "- Synku potrafisz, wiem że ci się uda" przestał działać już kilka lat temu.




Pozostało mi tylko wziąć się do roboty. Zaczęłam od destrukcji - wycięłam guzik do reszty. Następnie obszyłam brzegi dziury ściegiem dzierganym, ale każdą warstwę tkaniny paska oddzielnie.


 Ze starych spodni wycięłam guzik razem z tkaniną dobierając tak szerokość, aby łatka była mniejsza niż odległość między ściegiem stębnowym na brzegach paska. Po wewnętrznej stronie pozostawiłam nieco mniej tkaniny.

Następnie naprasowałam po kawałku dwustronnej termicznej taśmy i zerwałam ochraniające papierki.

Wsunęłam tkaninę w otwór po guziku do wnętrza paska i starannie ją wyprostowałam. Następnie przeprasowałam aby guzik przestał się przemieszczać. Wymagało to nieco dłuższego niż zwykle nagrzewania ze względu na grubość jeansu.


Od wewnętrznej strony wsunęłam podobnej wielkości kawałek czarnej cienkiej bawełny, żeby zasłonić kolor jeansowej łatki.
 Na koniec zrobiłam prosty szew wokół guzika tak blisko jak to możliwe, żeby metalowy guzik nie zagroził igle destrukcją. Spodnie oddałam właścicielowi.

- Dzięki mamo! Wiedziałem, że dasz radę!
Prawie zaniemówiłam. Zaraz! To moja kwestia!
No i kto tu kogo wychowuje?!


Ale wracając do UFO. Koszula szyje się powolutku, baaardzo powolutku, ale jednak.
Trzy tygodnie temu - szwy na mankietach - oczywiście krzywo. Chodzi o te brakujące 2 mm. Poszły do poprawki. Nie pytajcie po co. Quilterki to zrozumieją.

Dwa tygodnie temu rozporek na rękawie.

Wczoraj kołnierzyk i stójka.


W tempie emerytowanego żółwia, ale posuwa się. Trzymajcie kciuki za żółwie.

W kolejce do maszyny czeka nosidełko do garnków (czyli nr 1), które nosidełka póki co nie przypomina, ale jest nadzieja. Mam jeszcze  6 dni.

Liczę, że kolejne losowania będą mi sprzyjały i padnie wybór na mniej czasochłonne punkty z listy.